Od razu apel: wymawiamy właśnie czcionki, a nie „trzcionki” albo „cionki”.
A teraz należy się wyjaśnienie. Może Czytelnicy wyczuwają, że autor nie cierpi sztucznie wprowadzanych obcojęzycznych pojęć, czyli tzw. „makaronizmów”. Powinien więc wytłumaczyć się z faktu, że jak dotąd więcej razy użył słowa font, niż czcionka. A to jest przecież to samo!
Staram się być konsekwentny w poglądach, także tym razem: czcionka i font to stanowczo nie to samo! Przedstawmy to historycznie.
Za twórcę współczesnego drukarstwa uważamy Jana Gutenberga. Ale nie on wymyślił odciskanie liter na papierze z wypukłego oryginału pokrytego farbą. Przed epoką Gutenberga robiono to za pomocą płyt drzeworytowych zawierających wyryty obraz całej stronicy, to znaczy wszystkie litery stronicy zawierały się na jednym kawałku drewna. Nie była to jeszcze poligrafia. Ale takie drzeworytnicze matryce stanowiły z pewnością pierwszy nośnik pisma. Zasługą Gutenberga jest wprowadzenie (przynajmniej w Europie) „klocków”, z których każdy zawierał jeden znak pisma; dziś nazywamy je ruchomymi czcionkami. W ten sposób powstał kolejny nośnik pisma. Znaczenie tego określenia jest z pewnością jasne.
Przez setki lat właściwie nic się nie zmieniało. Choć powstawały rozmaite kroje i odmiany pisma, w tym wiele szlachetnych, do dziś stanowiących wzorzec dla współczesnych, cały czas jedynym rzeczywiście poligraficznym jego nośnikiem pozostawały metalowe czcionki. Ze względu na łatwość uzyskiwania bardzo precyzyjnych odlewów do tego celu używa się stopu, w którym głównymi składnikami są: ołów i antymon. Taki stop, zwany drukarskim, jest twardszy od czystego ołowiu, a więc jedna czcionka jest w stanie odbić swój obraz więcej razy bez zniszczenia, niż gdyby ołów nie był utwardzany dodatkami stopowymi. Jednak na zmniejszenie szkodliwości ołowiu dla zdrowia drukarzy antymon, niestety, nie wpływał…
Do druku afiszów czasami wykorzystuje się czcionki drewniane lub z tworzyw sztucznych, to jednak nie zmienia istoty nośnika. Dopiero całkiem niedawno pojawiły się takie nośniki pisma, jak czcionki „przywiązane” do dźwigni mechanizmu maszyny do pisania czy wymienne głowice wirujące w elektrycznych wersjach tych maszyn.
Jeżeli nie mieliśmy nigdy okazji widzieć prawdziwej ołowianej czcionki, spójrzmy na rysunek.
Pojawienie się komputerów w funkcji narzędzia do składania tekstu wymagało opracowania jakiegoś sposobu formowania znaków, zarówno na ekranie, jak i na wydruku. Pomińmy tutaj takie metody, znane właściwie nielicznym i już zapomniane, jak kreślenie znaków na ekranie specjalizowanej lampy oscyloskopowej, zwanej charaktronem. Pierwsze powszechne komputery pamiętały znaki jako punkty położone na umownej siatce, zwanej rastrem. W taki sposób były przekazywane na ekran, zupełnie podobnie do mechanizmu drukującego drukarek (igłowych!).
Proszę zauważyć, że napisałem, iż znaki były pamiętane. No i proszę, w ten sposób wprowadzony został kolejny, najbardziej współczesny nośnik pisma: pamięć komputera. Analogia jest pełna: przecież zarówno wszelkie odmiany czcionek, jak i folia letrasetu, także pamiętają obraz znaku i przekazują go do dokumentu wynikowego. Zbiór (albo plik) komputerowy, w którym tak czy owak zapisane są obrazy znaków, w połączeniu z programem, który tę informację potrafi przetworzyć, jest więc pełnoprawnym nośnikiem pisma. I to właśnie jest font komputerowy.
Słowo font pochodzi od amerykańskiego słowa (w brytyjskiej odmianie angielszczyzny pisanego fount), które w tradycyjnym drukarstwie oznacza ‘odlew’, w domyśle — wiersza druku. Pomimo tak drukarskiego rodowodu tego słowa nie możemy zastąpić go określeniem, na przykład, „czcionka komputerowa”, bo byłoby to jakieś takie nielogiczne. Tak więc jak musieliśmy pogodzić się z nazwą „komputer”, tak dla dobra sprawy pogódźmy się z nazwą „font”, bo różnice między tymi nośnikami pisma są niebotyczne. Spolszczanie na siłę jest tak złe, jak każda przesada. Niemcy próbowali kiedyś zamiast słowa „komputer” używać nazwy Elektronische Datenverarbeitungsmaschine i już dawno o tej nazwie musieli zapomnieć — nie wytrzymała próby wygody użycia.
Wiemy więc, że podstawowym budulcem tekstu przy składzie komputerowym są znaki zapisane w pliku fontu, choć w menu Worda odnajdziemy raczej słowo czcionka niż font. Ale powodów tego zamieszania nie musimy rozpatrywać. Za to spróbujemy się o fontach czegoś użytecznego dowiedzieć. Zacznijmy od poznania różnych krojów pisma.
Postanowiłem zacząć od zwrócenia uwagi na podstawową różnicę przy przejściu od składu za pomocą maszyny do pisania do składu komputerowego — proporcjonalności kroju pisma. Z pewnością nie jest dla Czytelnika nowością, że wszystkie znaki w piśmie składanym za pomocą maszyny do pisania mają jednakową szerokość, także spacja, kropka itp. To znaczy — znaki mają nieco różne szerokości, ale rozmieszczone są co taki sam odstęp, jak w tym przykładzie:
Widzimy więc, że litery wypełniają prawie całą szerokość pola znaku (niektóre zostały przez twórcę kroju nieco rozszerzone, niektóre zaś nieco zwężone względem tradycyjnych kształtów poszczególnych liter), znaki interpunkcyjne tylko tyle, ile wynika z ich naturalnych rozmiarów. Jednak pole każdego znaku zajmuje dokładnie taką samą szerokość, co do ułamka milimetra. Pisma typowe dla maszyn do pisania należą do rodziny krojów nieproporcjonalnych. W przeciwieństwie do większości krojów używanych w składzie komputerowym, w kroju niepochodzącym z maszyny do pisania każdy znak: litera, cyfra, kropki itp., zajmuje tylko tyle miejsca, ile wynika z jego naturalnej szerokości. Dlatego jest to pismo proporcjonalne; pole każdego znaku ma szerokość proporcjonalną do szerokości samego znaku. Pomiędzy znakami są odstępy, w zasadzie o jednakowej szerokości, choć za chwilę zobaczymy, że nie do końca jest to prawdą.
Jeszcze wcale nie tak dawno stosowanie czcionek proporcjonalnych wywoływało spore kłopoty. Jeżeli Czytelnik rozpoczął swój kontakt z komputerowym składem tekstu od Worda, nie pamięta problemów użytkowników Taga albo Chi Writera z dopasowaniem obrazu tekstu na ekranie z obrazem wydrukowanym (igłową) drukarką. Chyba dopiero programy pracujące pod kontrolą systemu Windows zniosły różnice między widokiem tekstu na ekranie i na wydruku, wprowadzając zasadę: WYSIWYG (What You See Is What You Get), czyli „wyjdzie tak, jak widać”.
Dziś właściwie wyłącznie wykorzystujemy czcionki proporcjonalnie, przy czym najczęściej rzeczywiście „wychodzi” tak, jak widać na ekranie. Czasem z wyjątkiem polskich znaków.
Wahałem się doszedłszy do tego miejsca czy należy napisać dużo czy też niewiele na temat polskich znaków, kodowania, unikodu, skryptów i temu podobnych elementów fontu komputerowego. Pomyślałem jednak, że nie warto „rozpychać” tej pogadanki mnóstwem szczegółów, które wprawdzie potrafią przysporzyć kłopotów, jednak wśród mniej obeznanych odbiorców mogą wywołać zawrót głowy. Proszę zainteresowanych Czytelników o poszperanie na ten temat w Internecie (także wśród polskich witryn).
Zasygnalizujemy tylko, że Word, a przynajmniej nowsze jego wersje, potrafią sobie poradzić z polskimi znakami nawet, gdy nie są zawarte w używanym foncie. Jeżeli jednak używamy fontu niepochodzącego z zestawu zainstalowanego razem z systemem Windows albo pakietem Office, może się zdarzyć, że polskich znaków nie uzyskamy w żadnym programie. Proszę także, nie dziwmy się, że w tekście składanym za pomocą Worda polskie znaki się pojawiają, co mogłoby świadczyć, iż dany font bez problemu służy odpowiednimi literami, a jednak w innym programie ani rusz zjawić się nie chcą.
Tak prawdopodobnie objawia się problem wyboru przez inny program jako domyślnego zupełnie innego tzw. skryptu. Prawidłowym jest środkowoeuropejski i polskie wersje pakietu Office o tym wiedzą; inne programy zapewne stosują uparcie skrypt zachodnioeuropejski. Ale jak ustaliliśmy — tego tematu nie będziemy rozgryzać.
Jeżeli polskich znaków nie ma, po prostu zmieńmy font; starajmy się stosować te stare z dodatkiem „CE” w nazwie (od ang. Central European). Będziemy czasem wymieniać nazwy krojów pisma. Będę starał się używać tych nadawanych przez ich twórców, należy sobie jednak zdawać sprawę, że te same kroje pisma jako fonty komputerowe mogą występować pod różnymi nazwami.
Warto też pamiętać, że system Windows dość mocno wyspecjalizował się w obsłudze fontów; jeżeli wykrywa w jakimś dokumencie nieznany w konkretnym komputerze krój pisma, próbuje go zastąpić najbardziej podobnym zainstalowanym. Bardzo często są to nazwy w jakiś sposób podobne do pierwowzorów, choćby przez pozostawienie takiej samej pierwszej litery takiej nazwy, utrzymanie rodzaju gramatycznego czy podobnych związków: np. Optima — Ottawa, Helvetica — Switzerland — Zurich, Franklin — Frankfurt, Century — Centurion itd. Oczywiście nie są to zamienniki identyczne co do najdrobniejszego szczegółu, jednak w praktyce nie ma to większego znaczenia. Nawet grawerzy matryc czcionek ołowianych przenosząc czyjś krój do swoich drukarni dokonywali lekkich modyfikacji. Oprócz tego fonty przypadkowo pojawiające się w naszym komputerze mogą być produktem dość niskiej jakości, jak np. te pochodzące z wcześniejszych wersji programu CorelDraw. Po ich zastosowaniu możemy być czasem niezadowoleni z otrzymanego na wydruku efektu.
Z tego, co napisano powyżej wynika, że po wysłaniu komukolwiek naszego dokumentu możemy uzyskać u odbiorcy zupełnie inny efekt od zamierzonego! Jeżeli skorzystamy z rad tej pogadanki, zechcemy być może używać w naszych dokumentach niestandardowych krojów pisma. Niestandardowych, to znaczy nieinstalowanych razem z systemem operacyjnym lub z pakietem Office. Standardowych fontów jest dosć i właściwie nie ma potrzeby poszukiwania innych.
Aby odbiorca naszego dokumentu ujrzał jednak dokładnie to, co chcieliśmy, musimy zapisać fonty w naszym dokumencie. Tak, to jest możliwe: proszę przed wysłaniem dokumentu otworzyć okno opcji programu (Plik → Opcje) na karcie Zapisywanie, i zaznaczyć kratkę Osadź czcionki w pliku. W zależności od wersji Worda znajdziemy tam jeszcze dodatkowe pozycje, których proszę używać według własnego uznania. Skorzystanie z tej porady będzie jednak kosztować — dokument „spuchnie”, gdyż odtąd musi pomieścić kompletne fonty, i to wszystkie, z których do dokumentu wprowadzono choć jeden znak.
Częściowo możemy temu zaradzić zaznaczając dodatkowo kratkę Osadź tylko znaki używane w dokumencie.
I jeszcze jedno: w takim przypadku otwarcie dokumentu na komputerze niemającym zainstalowanego choćby jednego z fontów zaszytych w pliku może skończyć się komunikatem w rodzaju „Dokument nie może być edytowany, ponieważ zawiera czcionki osadzone”. I to jest, niestety, prawda. Z pewnością wprowadzono to ograniczenie w trosce o nienaruszanie praw licencyjnych.
Wróćmy do teorii pism drukarskich.
Wiemy już o jednej klasyfikacji krojów pisma — o pismach proporcjonalnych i nieproporcjonalnych. Teraz poznamy coś związanego z Dzikim Zachodem… Otóż pismo może być szeryfowe i bezszeryfowe. Przypomnijmy więc sobie:
Szeryfem albo zaciosem nazywamy poziome zakończenia linii tworzących kształt litery. W niektórych krojach są to kreski ukośne, a nie poziome.
Zasadniczy kształt szeryfów jest taki sam we wszystkich literach danego kroju. Oczywiście nie wszystkie znaki mają szeryfy, na przykład litera ‘O’, bo gdzie miałaby je mieć?
W niektórych znakach (na przykład litera ‘C’, ‘S’) zwykle szeryfy nie są poziome, lecz pionowe. Dla porównania próbki kroju szeryfowego (Times New Roman; kółka zwracają uwagę na szeryfy) i bezszeryfowego (Arial) – ten z prawej strony:
Istnieją także kroje z tzw. szeryfami skrytymi, w których nie można dopatrzeć się prawdziwych szeryfów, jednak niewielkie rozszerzenia końców linii tworzących znak spełniają podobną rolę. Do takich krojów należy Optima (znana także pod „korelową” nazwą Ottawa):
Kwadraty wskazują kilka najbardziej czytelnych zgrubień, będących właśnie skrytymi zaciosami.
W typografii pismo bez szeryfów (no nie każde, tylko tzw. linearne albo liniowe) określane jest tradycyjnie zbiorczym mianem grotesku. Nazwa pochodzi z języka francuskiego, a oznacza to, czego się Czytelnicy domyślają: po prostu, gdy pisma bez szeryfów pojawiły się w drukarstwie, stały się pośmiewiskiem krytyki, zdając się czymś groteskowo rażącym wobec tradycji kończenia kresek w literach za pomocą szeryfu.
Znajomość tych szczegółów, które teraz omawiamy, pozwoli nam na poprawne, estetyczne i czytelne komponowanie naszych dokumentów. Niebawem porozmawiamy na ten temat, teraz wspomnę tylko, iż bardzo często okaże się, że nasz tekst winien być pisany czcionką szeryfową, natomiast tytuły składane czcionką bezszeryfową. Albo na odwrót.
Proszę zobaczyć, że tak właśnie składane są te książki czy inne publikacje, które na pierwszy rzut oka uznamy za miłe dla oka. Pojawia się tutaj zasada stosowania (z umiarem, jak wszystkie reguły) wyraźnego kontrastu między elementami tworzącymi stronicę tekstu. Wydzielenie tytułów pismem o odmiennym charakterze, do tego wyraźnie wyższym od reszty tekstu, sprzyja uzyskaniu większej czytelności rozkładu treści. Wydaje mi się, że jest to szczególnie istotne w tekstach technicznych, gdzie tytuły podrozdziałów, punktów i podpunktów pojawiają się szczególnie często.
Musimy też dotknąć sprawy, która nie jest do końca wyjaśniona. Znaczna część badaczy zajmująca się tą sprawą jest zdania, że przy dłuższych fragmentach tekstu stosując pismo szeryfowe, uzyskamy wyższą czytelność. Sądzi się, że powstająca w umyśle czytającego dzięki szeryfom wyraźna tzw. linia czytania jest tym czynnikiem, który sprzyja przyswajaniu tekstu. Istnieje także cała grupa znawców tematu, która kategorycznie zaprzecza, też powołując się na badania (tyle że inne), iżby stosowanie pisma szeryfowego miało podnosić czytelność. Twierdzą oni, że łatwość przyswajania tekstu zależy od poprawnego rozkładu treści na stronie tekstu, doboru wielkości liter, gęstości druku i wielu innych czynników — ale nie od obecności lub braku szeryfów. Cóż, mnie, amatorowi w tej dziedzinie, nie wypada się w tej sytuacji wypowiadać po żadnej ze stron, choć mam wrażenie, że ci pierwsi mają więcej racji. W swoich tekstach staram się stosować pewne zasady ogólne, które omówimy w innym miejscu. Faktem bezspornym jest, że nie da się składać profesjonalnie wyglądających dokumentów bez rozsądnego używania zarówno pisma szeryfowego, jak bezszeryfowego w jednym dokumencie, chyba że jest to krótki komunikat. Dużą rolę w tym wszystkim odgrywa prawidłowy dobór wysokości pisma w składanym tekście.
Pojęcie wysokości pisma jest pozornie intuicyjne, jednak wiara w prostotę świata może być zachwiana, gdy zestawimy koło siebie próbki czterech krojów pisma – wszystkie o wysokości 14 punktów:
Jak łatwo zauważyć, górne linie w każdym z tych przykładów należy prowadzić na innych poziomach. Przy tym nie dość, że „duże litery” w różnych krojach mają różną wysokość, to jeszcze wysokość „małych liter” względem „dużych” też jest w każdym kroju inna. A jeśli się dokładnie przyjrzymy, stwierdzimy, że „obłe” części znaków czasem wystają ponad górne kreski albo zwisają pod dolnymi. Zresztą, nawet bez rysowania dodatkowych linii widać od pierwszego wejrzenia, że Caslon stwarza wrażenie pisma najdrobniejszego, a Lucida najbardziej „postawnego”. Dlaczego więc twierdzę, że są to próbki pisma tej samej wysokości?
Wysokość pisma (zwana również stopniem pisma, a przez starszych drukarzy także keglem) to rozmiar czcionki mierzony tak, jak pokazano na rysunku pod kolejną ramką. Czcionki metalowe różnych krojów pisma, lecz tego samego stopnia, mają tę samą wysokość fizyczną. Oczko, a więc także obraz znaku, może mieć jednak rozmaitą wysokość, zależną od efektu artystycznego zamierzonego przez twórcę kroju.
W programach edytorskich przyjęto stosowanie tego samego nazewnictwa, co w drukarstwie tradycyjnym (co mnie cieszy), choć nie ma tutaj mowy o fizycznym rozmiarze nośnika pisma. Dlatego wypada przyjąć do wiadomości, że znaki z różnych fontów o nominalnie tym samym stopniu różnią się nie tylko rzeczywistą wysokością, ale także proporcjami, w tym stosunkiem wysokości „małych liter” do dużych. No i ogólną „potęgą”, jaką wywierają na czytelniku. A po przyjęciu tego faktu do wiadomości twórczo z niego korzystać w składanych tekstach.
Przy tej okazji warto zaprzestać używania potocznych określeń „mała” i „duża litera”: skoro już weszliśmy tak głęboko w zasady typografii, zapamiętajmy, iż litery tekstowe, czyli „małe”, noszą fachową nazwę minuskuł (od łac. minuscula = maleńka), a „duże” litery to majuskuły (łac. maiuscula = duża) lub wersaliki.
Warto też poznać ogólne zasady budowy tak zwanych linii pisma. Tą nazwą określa się cztery umowne (dziś obowiązuje modne określenie: wirtualne) linie wyznaczające pewne granice, do których dostosowują się obrazy znaków w kroju pisma.
Linia podstawowa, czasem nazywana po prostu linią pisma, jest to prosta, na której oparte są wszystkie litery nieposiadające dolnych wydłużeń. Takimi literami są np. A, D, F, H, m, l i mnóstwo innych. Jeżeli litera posiada dolne wydłużenia (np. g, y, j), dochodzą one zasadniczo do linii dolnej. Podobnie litery posiadające wydłużenia górne (wszystkie majuskuły, h, k, d itd.) dotykają nimi linii górnej. Pozostałe litery swą górną krawędź opierają na linii średniej (np. m, s, a, w, e itd.).
Przedstawiono to na rysunku:
Tak naprawdę w tej próbce nie wszystkie litery dosłownie opierają swoje kontury na poszczególnych liniach. Jak widzimy na rysunku, czymś zupełnie naturalnym jest wysunięcie okrągłych części znaków poza umowne linie. W ten sposób osiąga się podczas czytania wrażenie jednakowej wysokości, podczas gdy pewne elementy liter naprawdę są większe od analogicznych pozostałych.
Nasze oczy trochę nas oszukują, przez to musimy stworzyć takie wrażenie, by wzrok oszukać w drugą stronę. Gdybyśmy bowiem utrzymali idealnie równe wszystkie elementy w różnych literach, odnieślibyśmy przy czytaniu wrażenie, jakby czegoś w niektórych z nich brakowało.
W jaki sposób przechowywane są przez font informacje o kształtach znaków? Jak wspomnieliśmy, istnieją dwa zasadnicze rodzaje fontów: bitmapowe i wektorowe. Te pierwsze służą jedynie do prezentacji znaków na ekranie lub drukarce mozaikowej. Idea powstawania obrazu znaku jest w tych fontach prosta — tworzy się umowną siatkę, której pola wypełnia się informacją typu „jasne — ciemne”, a w języku cyfrowym „jedynka — zero”. Taka mozaika jest łatwa do wyświetlenia na ekranie, jednak za tę prostotę płacimy utratą gładkości kształtu znaku.
Oto próbka systemowego fontu MS Sans Serif:
To, że w wyświetlanych na ekranie tekstach daje się takie znaki odczytać, zawdzięczamy skończonej rozdzielczości oka oraz mechanizmowi wygładzania czcionek, jaki stosuje system operacyjny (pod warunkiem, że go włączymy). Wygładzanie znaków na ekranie przedstawimy później.
W większości wypadków w tekstach składanych komputerowo stosujemy jednak drugi, doskonalszy rodzaj fontów: wektorowe. Ich cechą widoczną od razu jest gładkość konturu, nawet przy najwyższych stopniach pisma. Porównajmy ten sam znak ‘w’ w stopniu 100 punktów utworzony za pomocą fontu MS Sans Serif i Times New Roman:
W foncie wektorowym informacja o kształtach znaków jest pamiętana nieco „nie wprost”, jak mogliby stwierdzić matematycy. Zamiast zapisywać informację o położeniu każdego punkcika, font wektorowy pamięta informację o przebiegu pewnych krzywych opisywanych wcale nie prostymi równaniami matematycznymi. W ten sposób wystarczy zapamiętać położenie jedynie kilku czy kilkunastu punktów charakterystycznych oraz matematyczny opis krzywych łączących te punkty. A to nie zajmuje wiele miejsca w pamięci maszyny.
Kolejny rysunek przedstawia obraz znaku ‘Q’ kroju Times New Roman analizowany za pomocą programu Font Creator przeznaczonego do tworzenia i obróbki fontów wektorowych.
Jak łatwo się domyśleć, taki sposób zapamiętania w foncie wektorowym informacji o kształcie znaku prowadzi do wielkiej łatwości utworzenia jego obrazu o dowolnych rozmiarach. Wszak komputer jest maszyną matematyczną, nie ma więc kłopotów z obliczeniem przekształcenia jednokładnego…
Dlatego możemy próbować wpisywać w odpowiednie pole w oknie programu edytorskiego prawie dowolne stopnie pisma, zawsze uzyskując taki sam co do kształtu obraz znaku:
Wypada jednak zdawać sobie sprawę, że oprócz wszystkich zalet ten sposób uzyskiwania obrazu pisma ma też jedną wadę. Otóż przy skalowaniu w górę i w dół uzyskujemy dokładnie taki sam obraz znaku. Tymczasem w czcionkach ołowianych obrazy znaków niskich stopni, np. 4‑punktowego, różniły się wyraźnie (pod lupą) od obrazu pisma wyższego (np. 12-punktowego), w przeciwnym wypadku wiele z cech kroju zostałoby utraconych w tych maleńkich literkach. Grawerzy czcionek metalowych doskonale zdawali sobie sprawę, co należy zmienić, by efekt optyczny był taki sam przy dużych i małych znakach (znów oszustwo wzroku…).
To wszystko oznacza, że w składzie komputerowym możemy bez problemu uzyskać pismo nawet jedno- czy dwupunktowe, ale wówczas z pewnością utracimy pewne szczegóły kształtu znaków, gdyż jednokładne skalowanie znaku z fontu wektorowego nie jest w stanie wnieść żadnych korekt.
Wiele z tego, co przed chwilą omówiliśmy, może się wydać raczej ciekawostkami niż informacjami użytecznym w składzie komputerowym. Poznajmy więc teraz pewne przydatne zagadnienie.
Jeżeli mieliśmy kiedyś okazję sporządzać jakiś większych rozmiarów napis, na przykład na afiszu czy w gazetce ściennej, z pewnością zastanawialiśmy się jak rozmieścić poszczególne litery. No tak, musiały wypełnić wolną przestrzeń stojąca do dyspozycji, ale czy wszystkie litery należy pisać z tym samym odstępem? Oto przykład:
Litery AWA swoimi bocznymi krańcami bardzo się do siebie zbliżają, ale nie dotykają. Jeżeli spojrzymy na ten napis z pewnej odległości odniesiemy wrażenie, że między tymi trzema literami jest jakby zbyt dużo „światła”. Wrażenie jest spowodowane dużą odległością w pionie krańcowego punktu litery A (w dolnym narożniku „nóżki”) od krańcowego punktu litery W (w górnym narożniku skrajnej kreski). Jeżeli taki napis tworzylibyśmy ręcznie, z dużym prawdopodobieństwem intuicyjnie zbliżylibyśmy te litery do siebie bardziej. A może nawet rzuty litery W nachodziłyby na rzuty liter A?
Niechby nawet nachodziły. Tak właśnie byłoby „optycznie” najbardziej poprawnie. Spójrzmy na kolejną próbkę tego wyrazu – czy litery nie są tu lepiej rozmieszczone?
Z pewnością lepiej.
A proszę zobaczyć, że pionowe pomocnicze linie przerywane ograniczające kontur litery W „wdarły się” w obszar konturu liter A. W rzeczywistości litera W nie jest intruzem, lecz zachowała się w sposób całkowicie poprawny, a nawet pożądany.
Dzięki temu dla oka czytelnika napisu odstępy międzyliterowe wyrównały się. Popatrzmy na obie próbki jeszcze raz, tym razem bez kresek zacieniających nieco cały efekt (i z nieco mniejszymi literami):
Zabieg taki taka nosi miano kerningu.
Kerning jest metodą optycznego (czyli „wrażeniowego”) wyrównywania odstępów międzyliterowych. Nazwa tego procesu pochodzi oczywiście z języka angielskiego od słowa kern, w tym przypadku oznaczającego przewieszkę.
Kerning odgrywa rolę przy piśmie wyższych stopni, jednak trudno byłoby zdefiniować granicę między pismem wyższego i niższego stopnia, przy której zastosowanie kerningu lub jego brak byłby widoczny. Wszystko zależy między innymi od cech stosowanego kroju pisma, kompozycji tekstu wokół napisu, dalszych losów wydrukowanego dokumentu (np. czy będzie on podlegał przeskalowaniu na kopiarce kserograficznej) – i jeszcze od wielu czynników.
Dlatego w programie Word kerning jest domyślnie wyłączony. Aby zastosować kerning dla wprowadzanego tekstu, należy wybrać (np. prawym klawiszem myszki) polecenie Czcionka i na karcie Zaawansowane zaznaczyć kwadracik Kerning dla czcionek … i większych.
Informacje o kerningu zawarte są jednak we foncie komputerowym (wpisane przez jego autora), dlatego jeżeli zastosujemy krój pisma, w którego foncie kerning nie został zdefiniowany, włączenie lub wyłączenie tej opcji nie spowoduje żadnej zmiany w układzie liter.
Podobnie jeżeli akurat dla żadnej pary znaków zastosowanej w naszym napisie twórcy fontu nie zdefiniowali poleceń kerningu, odstępy międzyliterowe nie ulegną zmianie. Kerning nie polega bowiem na zbliżaniu każdej litery do każdej, lecz tylko tych, dla których twórca fontu zauważył taką potrzebę.
Oto na rysunku fragment listy kerningu pochodzącej z fontu Arial oglądanej za pomocą programu Font Creator:
Odnajdujemy tu owo znane nam „wtargnięcie” litery W w obszar litery A o 76 jednostek.
Oprócz tego, jak wynika z napisu na pasku tytułowym reprodukowanego okna, twórca fontu Arial zdefiniował aż 909 par kerningowych – niezła praca, prawda?
Odtąd będziemy umieli w koniecznych wypadkach zbliżyć do siebie litery większych stopni, szkoda jednak, że z poziomu Worda nie mamy szans sprawdzenia, czy stosowany krój pisma ma odpowiednie informacje o kerningu w swoim foncie.
Nieraz w tym rozdziale posługiwaliśmy się konkretnym stopniem pisma, zawsze wyrażając go w punktach. Pora najwyższa przybliżyć tę miarę. W przeciwieństwie do innych dziedzin życia, w których króluje system dziesiętny i układ jednostek SI (będziemy o nim mówić), w typografii wszechmocny jest punkt typograficzny. Oprócz stopnia pisma wyraża się nim takie wielkości, jak odstęp międzywierszowy, odstęp międzyznakowy, szerokość wiersza i wiele innych rozmiarów związanych z produkcją drukarską. Na szczęście rozmiary papieru i samych książek określane są zgodnie z systemem metrycznym.
Punkt typograficzny albo drukarski w warunkach europejskich jest równy 0,3759 milimetra. Typograficzny układ miar na Starym Kontynencie zwany jest systemem Didota od nazwiska francuskiego drukarza, który zmodyfikował nieco poprzedni system Fourniera.
Można również zapamiętać (lub zapisać), że w jednym metrze mieści się 2660 punktów Didota.
Ale punkt typograficzny nie jest jedyną miarą związaną z drukarstwem. Oprócz niego istnieje cały szereg jednostek pochodnych. I tak 12 punktów to inaczej 1 cycero, a 4 cycera (czyli 48 punktów) stanowią 1 kwadrat. Szybkie obliczenia wykazują, że 1 cycero ma w praktyce 4,512 mm, a 1 kwadrat to 18,048 mm (zgodnie z Polską Normą). Bardzo często wystarczą zaokrąglenia do (odpowiednio) 4,5 oraz 18 mm.
Tak więc pismo 80-punktowe zastosowane w próbce z AWANTURĄ ma wysokość 30,072 mm. Oczywiście zgodnie z tym, co już od niedawna wiemy, nie jest to wysokość samego znaku litery, lecz czcionek metalowych te litery zawierających.
Ponieważ programy, na których pracujemy, w tym Word, najczęściej pochodzą z Ameryki, daje się w nich często dostrzec ślady tamtejszego systemu miar typograficznych, używanego także w Wielkiej Brytanii.
System ten zwany jest pica (czyt. „pajka”). Jeden (jedna?) pica jest niezłym odpowiednikiem naszego cycera, gdyż równa jest 4,23 mm. Tamtejszy punkt typograficzny ma 0,3528 mm.
Bardzo często różnice między punktem europejskim a anglosaskim oraz między cycerem a pica będą w praktyce nie do rozróżnienia. Jeżeli jednak zależy nam na dokładności, upewnijmy się przed zrobieniem błędu na którym punkcie typograficznym opiera się używany przez nas program.
Powinniśmy poznać jeszcze inne zagadnienia związane z czcionkami, fontami i krojami pisma. Nadszedł czas na klasyfikację.
Od czasów szkoły podstawowej znamy dwa rodzaje pisma. Może na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, ale każdy z nas opanował aż cztery „alfabety”; myślę o języku polskim, bo jeśli ktoś zna do tego jakiś wschodniosłowiański, grecki albo hebrajski (bibliści i matematycy), musiał poznać jeszcze po cztery komplety alfabetów w każdym z nich!
Pomyślmy — duże litery „drukowane”, małe litery „drukowane”, duże „pisane” i małe „pisane”; razem cztery. W innych językach jest podobnie. Przecież każdy z wymienionych zestawów liter jest w znacznym stopniu odmienny od pozostałych.
Weźmy literę ‘a’:
To właśnie miałem na myśli. Te cztery komplety liter to spuścizna historii pisma i piśmiennictwa oraz historii typografii. Jest jak jest, nieźle sobie z tą obfitością dajemy radę. Chciałem jednak poruszyć tę sprawę, bo owe dwa style liter „drukowanych” zlały się gdzieś w XV wieku w powszechnie stosowaną u nas klasę pisma: antykwę. Właśnie, większość tekstów, jakie czytamy, a także tych, które złożymy za pomocą komputera, jest wydrukowanych antykwą.
Aby nam się nie pomyliło i byśmy nie pomylili nigdy antykwy jako nazwy klasy z nazwą jakiegoś kroju pisma (niektóre maja w nazwie słowo „antykwa” w różnych językach), wymieńmy jeszcze trzy inne klasy pism:
- pisma gotyckie, wśród których wyróżnia się jeszcze odmiany: frakturę, rotundę, szwabachę, gotyko-antykwę i teksturę. Pisma gotyckie były używane jako powszechne jeszcze przed początkiem współczesnego drukarstwa, przetrwały jeszcze do lat czterdziestych dwudziestego wieku w Niemczech i krajach niemieckiego obszaru językowego. Wtedy to zostały urzędowo zniesione jako pisma dziełowe. Dziś pismo gotyckie używane jest raczej w akcydensach niemieckojęzycznych albo o tematyce niemieckiej oraz w Anglii i Stanach Zjednoczonych, pełniąc funkcję ozdobną;
- pisanki albo skryptury, czyli kroje pism drukarskich naśladujących pismo odręczne, bardziej lub mniej ozdobne; takiego kroju użyłem cztery akapity wyżej dla zilustrowania dwóch kompletów liter.
Istnieje jeszcze inna klasa (według klasyfikacji polskiego typografa Andrzeja Tomaszewskiego i jego ojca Romana), tzw. pism hybrydowych, czyli ksenotypów. Są to pisma w zasadzie reklamowe i akcydensowe, dłuższego tekstu jak tytuł nie da się nimi złożyć — po prostu czytelnik przestałby czytać. Są jednak znakomite jako dające „efekt uderzeniowy”, czyli przyciągające swą atrakcyjnością lub odmiennością. Na przykład Traffic:
czy niejaki Pioneer:
W zasadzie nie mam nic przeciwko tym pismom, jednak apeluję: nie wprowadzajmy słynnego eklektyzmu pod pretekstem „zdobnictwa”. Wszystko trzeba stosować z umiarem.
Może przydatna będzie informacja, iż pismo (nie tylko drukarskie) może być jednoelementowe lub dwuelementowe. Te pierwsze zwane są też linearnymi (jednoliniowymi lub liniowymi).
W piśmie linearnym wszystkie linie tworzące obraz znaków mają w zasadzie tę samą grubość — jak pismo odręczne długopisem czy piórem żelowym. Jeżeli grubość linii jest zmienna, pismo należy do dwuelementowych, podobnie jak pismo napisane prawidłowo prowadzonym piórem stalówkowym (gęsim także). Te informacje przydadzą się nam do klasyfikacji: wiemy już, że linearna antykwa bezszeryfowa to inaczej grotesk (por. wspomniana ramka), natomiast linearna antykwa szeryfowa przez fachowców jest nazywana egipcjanką. Oto przykłady:
Tyle klasyfikacji.
Sądzę, że nadszedł czas, aby zwrócić uwagę na jedną niezgrabność dość często spotykaną w dokumentach, a także w reklamach na afiszach i samochodach. Wynika ona, moim zdaniem, ze zbytniego zaufania do narzędzi, na których pracujemy. W tym przypadku zawodzi zaufanie do fontu komputerowego. Ale po kolei.
Jeżeli dobrze pamiętam, pojawieniu się wersji ósmej pakietu Office (czyli Office 97) towarzyszyła mała „rewolucja”: pola dialogowe zaczęły być opisywane nie czcionką systemową, lecz bardzo estetycznym krojem o nazwie Tahoma. Odtąd ten krój zadomowił się na dobre w naszych komputerach. Stało się znakomicie, bo jest to krój bardzo czytelny i estetyczny, mogący znaleźć liczne zastosowania i wypierać nachalny Arial lub Times:
Coś jednak jest z tym pismem nie tak, jeśli wybrało się pochylenie, czyli kursywę:
A co tu jest „nie tak”? Przyznaję, po pierwszym rzucie oka może tego nie widać. Oto materiał porównawczy. Poniżej próbki dwóch krojów pisma w wersji prostej i pochylonej, czyli kursywy:
Proszę porównać kształty liter kursywy z tymi samymi literami odmiany prostej. Zwłaszcza widoczne w tych próbkach litery ‘a’, ‘w’ lub ‘y’. To w obu odmianach prawie inny krój pisma! Prawie, bo jednak wersja pochylona zachowuje podstawowe cechy wersji prostej, dodając jej nawet jakby „blasku”. A więc kursywa w tych krojach jest zharmonizowana z wersja prostą, nie można jej nic zarzucić.
A w Tahomie jest inaczej. Proszę wrócić do obu próbek i porównać. Chyba szczególnie widać to na cyfrach, ale na literach także. Tak, to są te same znaki, co w wersji prostej, tylko… „chamsko” pochylone o kilkanaście stopni! A przez to sprawiają wrażenie, jakby się obalały. Nie ma w tym nic z harmonii wersji prostej i pochyłej Timesa i Garamonda.
A autor przed chwilą tak chwalił Tahomę…
Chwaliłem słusznie, bo krój jest świetny do mnóstwa zastosowań. Przygoda z niezgrabną kursywą jest spowodowana tym, że font Tahoma w naszych komputerach… nie ma kursywy! Dlatego w próbce słowo „kursywa” znalazło się w cudzysłowie.
Dochodzimy tu do nowych informacji o foncie komputerowym. Jeżeli twórca kroju przewidział oprócz podstawowej także pozostałe odmiany: kursywę, prostą półgrubą i kursywę półgrubą, musi stworzyć cztery komplety znaków i „zaszyć” je we foncie. W przeciwnym razie będzie jak z Tahomą — krój nie będzie miał którejś wersji.
Dlaczego więc na próbce litery Tahomy są pochylone? Bo skoro w opcjach czcionki wydaliśmy Wordowi takie polecenie, nie znalazłszy odpowiedniej odmiany pisma we foncie, usiłuje ją zasymulować. Ale, jak to w symulacji, nie może przecież fontu „przerobić” na prawidłową kursywę, może jedynie pochylić obraz znaków o z góry ustalony kąt. I to właśnie uczynił.
Ta sama sprawa dotyczy odmiany półgrubej pisma — jeżeli jej nie ma we foncie, program (niekoniecznie Word) pogrubia nieco znaki, by stały się „półgrube”. Jednakże w przeciwieństwie do symulowanej kursywy takie udawanie półgrubości najczęściej nie razi.
Tak więc nie program jest winny, że pismo wypada niezgrabnie, lecz my sami — nadmiernie zaufaliśmy komputerowi opierając się na doświadczeniu, że gdy każemy mu coś napisać kursywą, to napisze i nigdy nie ma wątpliwości, że robi to dobrze. Tak, w większości przypadków w dokumentach znajduje się prawdziwa, artystycznie poprawna kursywa i odmiana półgruba. Jak jednak widzimy, istnieją fonty, w których ich nie zdefiniowano. A trochę winy mają w tym wszystkim koledzy z Redmond, bo jakoś nie widziałem rozpowszechnienia informacji o braku w foncie Tahoma (i nie tylko w tym jednym) odmiany pochylonej, choć font można pobrać bezpłatnie z witryny internetowej Microsoft.
Jeżeli więc przejmujemy się efektem estetycznym opracowywanych dokumentów, sprawdzajmy zawsze kompletność definicji fontu przed jego ostatecznym zastosowaniem.
Podobne „sztuczki” Word i inne programy mogą robić nie tylko z pochyleniem. Proszę obejrzeć dostępne opcje tworzenia odmian na karcie Czcionka:
Każdy z tych efektów jest przez Worda symulowany, podkreślenia też. Ale nie zawsze trzeba używać tego pola, by np. osiągnąć efekt pisma konturowego; niektóre kroje pisma same z siebie mają taki wygląd (ich nazwa często zawiera wtedy słowa Open Face). Wniosek — sprawdzajmy fonty przed użyciem.
A tak wyglądają niektóre efekty możliwe do uzyskania w Wordzie:
Rezultaty są ciekawe, jeśli się ich nie nadużywa. O jednym takim nadużyciu niedługo porozmawiamy. Teraz jednak wróćmy do tematu częściowo już przerobionego: doboru czcionek do poszczególnych fragmentów składanego tekstu.
Prawdopodobnie wielu spośród Czytelników ma w swoich komputerach całe mnóstwo fontów. Czasem nie jesteśmy tego świadomi, że jakiś program, wcale niesłużący do składu tekstu, wprowadził nam szereg nowych pism. Chyba rekordzistą jest tutaj CorelDraw, zwłaszcza gdy niezbyt uważnie wybieraliśmy opcje instalacyjne. Jeżeli jednak chcemy zająć się poważniej składem komputerowym, a nasza maszyna nie trzeszczy od nadmiaru zapisanych w niej fontów, nie będziemy ich likwidować. Postaramy się je za to rozważnie użyć. Choć proszę mieć świadomość, że większości krojów nigdy nie użyjemy, zwłaszcza takich, w których nie ma polskich znaków diakrytycznych (czyli ogonków).
Niezależnie czy mamy parę kilogramów fontów, czy też zadowalamy się tym, które wprowadził nam system Windows i pakiet Office, poświęćmy trochę czasu, by je przejrzeć. W tym celu w panelu sterowania wybierzmy np. w panelu sterowania aplecik „Czcionki”; ukaże się lista wszystkich zainstalowanych w naszym komputerze fontów. W zależności od ustawienia sposobu wyświetlania w tym oknie zobaczymy ikony wszystkich plików albo tylko rodziny (odmiany nie będą prezentowane). Jeżeli uruchomimy taką ikonkę, zobaczymy okno próbek tekstu i podstawowe informacje zawarte we foncie.
Warto naprawdę zaznajomić się z naszym podstawowym budulcem, bo w mojej opinii nie ma nic bardziej amatorskiego, niż dokument pisany wszędzie wpychającym się Timesem, tkwiącym w każdym fragmencie tekstu, przy czym w tytułach jest pogrubiony (ohyda!).
Do kroju Times jeszcze powrócimy, żaląc się nieco; proszę jednak nie odnosić wrażenia, że mi się to pismo nie podoba. Absolutnie tak nie jest, Times New Roman jest bardzo klasycznym krojem antykwy, powstałym jeszcze w 1932 roku, i bardzo nadającym się do składu dziełowego. Problemem jest jedynie jego „wścibskość” wynikająca z notorycznego stosowania przez większość użytkowników Worda ustawień domyślnych. A przecież przegląd pism zainstalowanych w naszym komputerze chyba poruszył nasz zmysł estetyczny: można inaczej.
Na wszelki wypadek, jeśli nie mamy czasu przejrzeć swoich fontów, zaprezentuję próbki kilku pism prawdopodobnie znajdujących się w zasobach większości domowych czy biurowych komputerów.
Z tym bogactwem można już coś estetycznego zrobić.
Zwróćmy uwagę na ostatnią linijkę: Wingdings jest „pismem” wyjątkowym. Zawiera znaki-ikony na różne okazje, ale w praktyce można zrobić z nich użytek jedynie za pomocą znanego już programu Tablica znaków. Nie ma bowiem żadnego przyporządkowania tych znaczków do jakichkolwiek liter czy cyfr. Po prostu font zawiera dziesiątki ciekawych znaków — i tyle. Takich fontów jest zresztą więcej, na przykład zestaw Windings 2 i Windings 3, font Webdings, a także wiele, wiele innych. Powróćmy jednak do fontów z „prawdziwymi” krojami pisma.
W zaprezentowanym zbiorze pism odnajdujemy wiele ciekawych, mogących znaleźć zastosowanie w naszych dokumentach. Są tu przedstawiciele antykwy jednoelementowej, czyli linearnej (Arial, Century Gothic, Courier New, Letter Gothic, Lucida Sans, Myriad, Trebuchet i Verdana), antykwy dwuelementowej (Book Antiqua, Bookman, Century Schoolbook, Georgia, Minion i Times); Courier New i Letter Gothic reprezentują drużynę krojów nieproporcjonalnych (tych rodem z maszyny do pisania). Proszę przyjrzeć się cyfrom kroju Georgia: są jakieś nietypowe — w większości niższe od majuskuły (pamiętamy cztery linie pisma?), czasem sięgają linii dolnej, a linii górnej jakby się bały. Są to tzw. cyfry nautyczne. W foncie Georgia otrzymywanym z firmy Microsoft mamy dostęp tylko do takich, co predestynuje ten krój do szczególnie eleganckich dokumentów. Jednak gdy mamy napisać tekst naukowy stosowanie takich cyfr spowodowałoby rozdrażnienie czytelnika. Sam tego doświadczyłem.
Tak dotknęliśmy zagadnienia, które można streścić: właściwy krój pisma na właściwym miejscu. Przyznaję, iż Times New Roman jest krojem na tyle uniwersalnym, że pasuje do wszelkich dokumentów. Jednocześnie jednak uciekajmy od jego nagminnego stosowania, jeśli tylko możemy. Te kilkanaście standardowo dostępnych pism, jakie właśnie obejrzeliśmy, całkowicie nam to umożliwia.
Nie omówimy wszystkich cech każdego z tych krojów. Spróbujmy jednak zwrócić uwagę na własności najistotniejsze.
7. Dalsza rodzina kropki i kreski
9. Czcionki i fonty – uzupełnienie
Nie omówimy wszystkich cech każdego z tych krojów. Spróbujmy jednak zwrócić uwagę na własności najistotniejsze. Arial O Arialu można powiedzieć prawie to samo, co o Timesie: bywa nadużywany. Arial stanowił poczatkowo domyślne pismo w Excelu, podobnie jak Times w Wordzie. Jednak…