Jak wiadomo, jakiś czas temu podjąłem „badanie obywatelskie” na temat działań Straży Miejskiej Poznania (tutaj:). Służby całkowicie niesprawnej jako element przyzwyczajania kierowców do przestrzegania zasad parkowania.
Od kilku dni już rozumiem, dlaczego lepiej pod tym względem nie będzie…
Przypomnę tu, że walka o parkowanie nie polega na bezmyślnym dokuczaniu bliźnim, że „prawo musi być przestrzegane”. Pewnie że musi. Ale chodzi przede wszystkim o to, iż obecne (powiedzmy) 600 samochodów na tysiąc mieszkańców Poznania plus wszyscy Goście z Powiatu stworzyliśmy taką anarchię przesączoną pogardą dla wszystkich pieszych, że aż po prostu strach.
Nie chodzi też o to, by tworzyć zamiast miejsc do parkowania nowe ścieżki rowerowe. Co w powszechnym pojęciu jest objawem lewactwa. Nie, o to w tej sprawie nie chodzi.
Poza tym ja nie jestem rowerzystą. Jestem KIEROWCĄ.
Zatem w poprzednim wpisie ponarzekałem na opieszałość Straży Miejskiej na przykładzie mojego własnego mandatu za parkowanie nie tam gdzie trzeba. Ponarzekałem i na bezwład (sprawa trwała wiele miesięcy) i na prymitywne formy działania.
Teraz spróbuję się zastanowić, dlaczego tak jest.
Udają, że płacą…
To żadna rewelacja, jest to powszechnie wiadomy, godny ubolewania fakt: płace strażników kształtują się na poziomie mniej niż 2000 zł netto!
Ani nie sprzyja to jakości pracy, ani nikt masowo nie staje przed drzwiami na Głogowskiej 26 w kolejce po pracę.
Biurokracja górą
„Zajmowanie się sprawą” – każdą z osobna – to ogrom pracy biurokratycznej. Jak pokazał mój własny przykład, trwa to miesiącami i jest niespecjalnie zinformatyzowane. Działalność formalna polega głównie na pisaniu, wysyłaniu i… czekaniu przepisowe „14 dni plus”. Zwykle nie kończy się na jednym piśmie do delikwenta, bo znaczna część potencjalnych ukaranych nie reaguje na mandat i pierwsze ostrzeżenie.
Ponieważ jednak Straż poprzez swoją działalność biurokratyczną zbiera dowody dla możliwych przyszłych postępowań sądowych, nie jest możliwe odpuszczenie, którego skutkiem byłby brak dochowania staranności. A na końcu byłaby niesłuszna (społecznie) wygrana kierowcy z powodu niskiej jakości dowodów.
Dopóki więc wszystko będzie polegało na korespondencji pocztą papierową, niewiele tu się da zmienić.
Straż Miejska czeka na odkrycie współczesnej informatyki!
Zarobiony jestem, panie!…
No właśnie.
Moje „śledztwo” wykazuje, że interesującymi nas sprawami parkingowymi (ogólnie ruchu drogowego) w poznańskiej Straży miejskiej może zająć się kilkanaście osób (na pewno mniej niż 20). Z pozoru to niemało.
Gwoździem programu jest jednak ilość pracy. Wobec niewielkiej w sumie liczby Strażników, jak na wielkość miasta (wraz z wpływem Gości z Powiatu), według kontroli MSWiA (a można to między wierszami wyczytać także ze sprawozdania Straży za 2017 rok)
na jednego Strażnika przypada równoczesne prowadzenie DWÓCH TYSIĘCY SPRAW,
czyli 40 razy więcej niż na typowego policjanta!
Gdzie leży przyczyna?
Jeżeli zatem Miasto nie jest w stanie
- godnie i atrakcyjnie płacić Strażnikom tak, by dać ludziom prawdziwą motywację,
- doprowadzić do zwiększenia liczby osób (czy muszą to być Strażnicy?) zajmujących się formalizmami licznych spraw,
- nie zostanie zastosowany skuteczny ciąg techniczny wspomagający działania, z informatyzacją biura oraz internetowym współdziałaniem z kierowcami podlegającymi karze,
- nie zmieni się nic, a chwalebne inicjatywy obywatelskie, w których LUDZIE wykonują identyfikację anarchii parkingowej za służby miejski – nie są w stanie zmienić niczego.
No nie są.
obrazek wyróżniający: Gazeta Szczecińska