Maj 2017. Chcąc gościom (z daleka) pokazać Ostrów Tumski podjeżdżam pewnej pogodnej niedzieli na ul. Tylne Chwaliszewo, znajduję wolne miejsce i parkuję. Po powrocie znajduję za wycieraczką formularz. Widać, że działała Straż Miejska. Nie mam okularów na nosie, więc nie widzę co napisali. Coś przeskrobałem.
W domu dowiaduję się, że zaparkowałem w obrębie strefy zamieszkania poza miejscem wyznaczonym. Mea culpa – nie zauważyłem znaku (wynika z tego, że tamtejsze uliczki zostały przeznaczone między innymi do zabawy dla dzieci). Nie o tym będzie ten tekst.
Czytam (w okularach) ów mandat. I tu zdziwienie: to wcale nie jest mandat. Po roku odtwarzam teraz z pamięci treść małej kartki zza wycieraczki; z grubsza chodzi o to, że
Straż Miejska wzywa mnie do przybycia do jej siedziby celem złożenia wyjaśnień.
Uznałem to jakąś szczytową głupotę: mam iść i oświadczyć, że mój samochód jest moim samochodem i że się strażnikowi nie przywidziało, że tam stał?… Co tu jest do wyjaśniania? I jeszcze mam się tam udać osobiście! Dlaczego po prostu nie włożono mi za wycieraczkę mandatu, wezwania do zapłaty czy czegoś równie prostego i oczywistego? Kilkanaście lat temu taki dokumencik włożyła mi za wycieraczkę policja, wyjąłem, zapłaciłem i po sprawie.
Zacząłem po amatorsku drążyć sprawę.
Z moich (podkreślam – obywatelskich) dociekań wynikają takie fakty lub poszlaki.
Nie ma kto interweniować?
Powszechnie znane są niewysokie płace strażników (a dodatku mundurowego też nie ma). Jednym z efektów jest to, że na interwencje w tak prostych sprawach jak parkowanie na ulicach w weekendy nie bardzo można liczyć, bo nie ma odpowiedniej liczby dostępnych strażników. Tu jednak nie bardzo wiem, co o tym sądzić – to był weekend, postarali się włożyć mi ten pseudo mandat, jednocześnie na terenie prawie całego miasta panoszy się chamstwo i pełna anarchia parkingowa. Ja sobie stałem w cichej uliczce (że poza miejscami wyznaczonymi jakoś nie zauważyłem), nie na chodniku, w żaden sposób nie przypominało moje parkowanie tego, co lawinowo obserwuję w Internecie na fotografiach uczestników różnych forów.
I właśnie mnie ścignięto na Tylnym Chwaliszewie, a w mieście ani w weekend, ani poza nim nie dzieje się prawie nic. To znaczy – procent interwencji wobec potrzeb jest znikomy. O odholowaniach już nie piszę, bo one mają miejsce chyba tylko, gdy ktoś zablokuje wyjazd z bramy i poszkodowany to zgłosi. No i na Dominikańskiej. Chodzą słuchy, że tam Komendant zabronił zostawiania wezwań.
Skomplikowane sytuacje
Inna (chyba jedna z ważniejszych) przyczyna braku działania Straży to skomplikowany stan oznaczeń na ulicach lub stan prawa opisującego sytuację parkującego samochodu. Oczywiście do tej kategorii nie zaliczam odpowiedzi Straży, że „nie ma podstaw do interwencji”, gdy zgłoszenie dotyczy auta blokującego przejazd lub przejście. To jest albo sabotaż uprawiany przez prawników radzących Straży (tak rozumieją prawo i nauczają funkcjonariuszy, że im wychodzi brak możliwości, mimo że uczeń pierwszej klasy przeczyta oczywisty tekst w ustawie) – albo objaw wyłącznie tego, co moi rodzice poznaniacy nazywali u mnie nygustwem. Tertium non datur.
Tak czy inaczej, Straż woli nie podejmować interwencji, które mogłyby się kończyć kłótnią z kierowcą. Oznacza to, że widać bywało często, iż z takiej kłótni nie wychodzili zwycięsko.
JAK TO MOŻLIWE? Jak może taka formacja NIE pokazać przy sprzeczce, że zna przepisy i jak może przegrywać w kłótni z kierowcą, który dla uniknięcia kary na pewno próbuje udowodnić, że czarne jest białe?
Wezwanie za wycieraczką
Szczerze mówiąc, wezwanie wyjęte zza wycieraczki wyleciało mi z pamięci. Przypomniało mi się po kilku miesiącach (!), znalazłem je i ze zdziwieniem odkryłem, że nic się nie dzieje. Ja zapomniałem, ale widać Oni także! Jak to możliwe, czy te pieniądze z mandatu (czy jak tam go zwać) nie są Miastu przydatne?
Okazuje się, że zostawienie wezwania za wycieraczką to pomysł na oszczędność na listach, z nadzieją, że adresat jednak się zgłosi na ich komisariat. Nadal nie rozumiałem po co mam potwierdzać, że strażnik nie padł ofiarą mirażu. Potem mi wyjaśniono, że mandat nie może być po prostu przypisany do auta, bo mógł kierować nie-własciciel i tak dalej. No więc trzeba zeznać, kto nabroił.
Cóż, nie wiem do kogo mieć pretensje za taki stan prawny. Stan czy tylko jakaś dziwaczną interpretację prawa? Dlaczego kiedyś policjant włożył mi po prostu mandat przypisany do samochodu (z numerem) a Straż Miejska tak prosto zrobić nie może? Prosto, bowiem takie właśnie działanie przychodzi każdemu do głowy.
Dlaczego od jakiegoś czasu tworzymy prawa NIEOCZYWISTE, czyli zagmatwane, niewychowawcze i kosztowne w egzekucji? Pytanie pozostaje nierozstrzygnięte – Straż Gminna nie może (ustawowo), nikt nie może czy to lokalna interpretacja prawników Straży Miejskiej Poznania?
Zatem przyjmujemy, że choć strażnik widział źle parkujące auto, musi wezwać jego właściciela załóżmy dla uproszczenia, ze dowód rejestracyjny i bazy danych naprawdę notują właściciela auta, tak do końca to chyba nie jest prawda).
Dlaczego jednak mam się stawić osobiście? W dobie daleko posuniętej cyfryzacji nawet instytucji niepodejrzewanych o nowoczesność? Zresztą niesłusznie, bo co by nie powiedzieć o skarbówce i wielu innych urzędach, usługi on-line działają. A w Straży nie?
No właśnie nie działają.
Co z tymi osobistymi wizytami?
O ile wiem, nie zostało w poznańskiej Straży Miejskiej wdrożone żadne systemowe rozwiązanie choćby ułatwiające samo dokonanie oświadczenia o osobie popełniającej wykroczenie. Może o czymś nie wiem? Ale w takim razie oznaczałoby, że mało kto wie. Ponadto dalsza korespondencja w mojej sprawie Tylnego Chwaliszewa tez na to nie wskazuje.
Pojawia się oczywiście od razu wątpliwość. Aby dokonać jakiegoś osobowego zgłoszenia on-line, potrzebne są zwykle loginy i hasła. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, by obywatele zakładali konta do współpracy akurat ze Strażą Miejską lub policją… Ale nie jest to przecież niemożliwe. Ponadto od wielu lat takie problemy rozstrzyga się dla wygody internauty, na przykład kojarząc fakt posiadania przy sobie telefonu o konkretnym numerze z wpisaniem jakiegoś kodu przysłanego przez SMS i tak dalej. Chodzi mi o to, ze istnieją już daleko idące uproszczenia kontaktu obywatela z systemami bazodanowymi polegające na zminimalizowaniu prawdopodobieństwa, że loguje się niewłaściwa osoba. Tak jak dla użytkownika bankowości „narzędziem rozpoznania” jest jego numer telefonu, tak dla właściciela pojazdu jest jego numer rejestracyjny na przykład zmieszany z numerem wezwania za wycieraczką.
Podobnie przez połączenie dwóch danych koduje się wizyty w Urzędzie Miasta. Zatem i tu by się dało.
A co dalej? Przecież takie elektroniczne oświadczenie należy podpisać.
Tak, tu chyba mamy schody nie do pokonania. „Skarbówka”, ZUS i wiele innych instytucji radzi sobie z powodzeniem za pomocą profilu zaufanego. Jego uzyskanie jest łatwe (nawet zaprzęgnięto do tego banki i to niekoniecznie w sprawach związanych z bankowością), a sam podpis profilem zaufanym jest coraz bardziej przydatny i propagowany przez Ministerstwo Cyfryzacji. Nie podejrzewam jednak, by Straż Miejska Poznania brała udział w systemie profilu zaufanego… Czyli mój wymarzony formularz zgłoszenia sprawcy będę musiał wydrukować, podpisac długopisem i wysłać lub zanieść do Straży?
Do kitu!
Problem blokady
Od razu zaznaczam, że z tymi blokadami nie jest do końca wszystko jasne. Bo tak: dowiedziałem się, że Straż nie lubi zakładania blokad. Jeden powód jest oczywisty: w zimie jest zimno, taki mamy klimat. Po co za te psie pieniądze wykazywać gorliwość kosztem zdrowia? Jasne.
Drugi powód jest już nieoczywisty, choć też zrozumiały: każdy przypadek założenia blokady zmniejsza efektywność działań (jakkolwiek jest ona mierzona), bo trzeba jechać dwa razy na miejsce, do tego ten drugi wyjazd musi się odbyć w rygorystycznie określonym czasie.
Już sam ten rygor, pewnie często trudny do wykonania (bo wszyscy w terenie albo właśnie nie mogą wyjechać, bo po akcji zakładania blokad ktoś musi czuwać na wezwanie) budzi ogromne zdziwienie: dlaczego nadal nie stosuje się fotografowania przypadku? U podstaw tego działania mogłoby stać wykonanie dwóch fotografii z czytelnymi numerami, obie z tej samej pozycji fotografującego, z widoczną godziną na zdjęciu, obie wykonane w odstępie co najmniej dwóch minut (postój to według ustawy zatrzymanie na dłużej niż minuta, drugą minutę dorzucam dla uniknięcia kłótni o wzorcowanie zegara w fotoaparacie).
Z drugiej jednak strony nie mogę wyjść z podziwu nad gorliwością w nieraz już opisywanym przypadku na ul. Grunwaldzkiej na wysokości „Certusa”. Jest tam kilkadziesiąt metrów przestrzeni pozostawionej (pewnie dla karetek?) jako wolnej od postoju. Problem polega na tym, że przez wiele lat można tam było parkować, ciąg legalnych miejsc do parkowania przy krawężniku ma tam chyba kilkaset metrów. Jakiś czas temu te 60 metrów wyłączono z parkowania TYLKO znakami zakazu (znaki odcinkowe, te ze strzałką w przód {w górę} na początku odcinka i strzałką w dół na końcu). Dlaczego się dziwię, że tylko? Bo jednocześnie NIE USUNIĘTO malowania na asfalcie! Dla kierowcy, który często z daleka i w stresie (szpital czy choćby poradnia), który wodzi wzrokiem po zajętych miejscach parkingowych istotne jest tylko to, że nagle znajduje na jezdni „malowankę” oznaczająca ciąg miejsc parkingowych i miejsca te są wolne! Przecież nie można się dziwić, ze nie zauważa znaku, skoro jedno oznaczenie przeczy drugiemu. Każdy z nas wybrałby interpretację na swoją korzyść w takim przypadku! Przecież chyba ZDM nie zostawiłby nienaruszonych „malowanek”, gdyby z jakiegoś powodu nie można tam było parkować. Zatem ludzie parkują.
A jednak ZDM zostawił tam te linie w stanie nienaruszonym i ograniczył się do wbicia tych dwóch znaków zakazu. Za końcem zakazu parkować nadal można, co tylko pogłębia chaos.
A Straż Miejska? Nieomal codziennie przyjeżdża tam i zakłada kilka blokad… Co więc z tą nieefektywnością w tym przypadku? A może w Straży z radością przyjmują takie „utarte” miejsca, bo pozwala to na niewykonywanie interwencji w innych? „Panie, wszystkie wozy w terenie…”
Czy inaczej nie można?
Pewnie można. Mam na myśli takie działanie Straży Miejskiej, które:
- uczy kierowców, iż łamanie zasad parkowania w większości nie ujdzie bezkarnie,
- doprowadza do śmierci obecnego anarchicznego stanu parkowania byle gdzie,
- przynosi pieniądze (hm… okazuje się, że nie Miastu, lecz Państwu; dobre i to),
- poucza kierowców próbujących parkować wbrew przepisom (byle gdzie) o istnieniu w Centrum mnóstwa wolnych miejsc parkingowych.
Koncepcja ta zakłada współpracę służby parkingowej ZDM, która przecież godzinami działa na ulicach w Strefie Płatnego Postoju. Czyż nie jest dziwne, że Miasto wysyła tam mnóstwo swoich funkcjonariuszy (kontrolerów opłat), ładnie do tego umundurowanych, a nie uczestniczą oni w żaden sposób w ukróceniu anarchii parkingowej? Nikt na to nie wpadł czy są znów jakieś „obiektywne przeszkody” prawne? A może finansowe?
Pomysł wsparcia zbyt mało licznej Straży Miejskiej przez kontrolerów SPP polega na tym, że kontroler wykonałby fotografię z datą i godziną (już mu odpuszczam te dwie minuty czekania, fotografie wysyłane przez obywateli też nie mają takiej cechy i mimo to są – z rzadka – podstawa do działań Straży). Zdjęcia takie są przekazane oskarżycielom SM, w sposób maksymalnie uproszczony kontroler jest przesłuchany jako świadek wykroczenia. Ponieważ strażnik nie stwierdził wykroczenia naocznie, w sprawę musi być zaangażowany sąd – trudno, od tego są sądy. Podobnie dzieje się ze zgłoszeniami obywatelskimi.
Ponadto kontrolerzy SPP jako przedstawiciele Miasta mogliby nieprawidłowo parkującym wkładać delikatne, czytelne i może nieco dowcipne pouczenia o przepisach i konsekwencjach ich łamania. Proponując to kieruję się silnym przeświadczeniem, że znaczna część wykroczeń parkingowych to po prostu niewiedza i prymitywne odruchy. Mam prawo jazdy od 1979 roku, przeżyłem niejedną zmianę przepisów, pamiętam sprawę wprowadzenia przyzwolenia na parkowanie na chodniku i wiem na ten temat co nieco z własnej praktyki. Ale to odrębny temat.
Korzyści takiej współpracy służby SPP i Straży wymieniłem powyżej. Wystarczy tylko chęć współdziałania! Lub przede wszystkim wystarczy taka chęć.
Ciekawe, czy taka chęć współpracy jest możliwa?
Zakończenie sprawy z Tylnego Chwaliszewa
Wracam do mojego wykroczenia z maja 2017. Kilkanaście dni temu (luty 2018!) odebrałem list polecony (za potwierdzeniem odbioru), w którym zarzucono mi, że dokonałem wykroczenia na Głogowskiej 26, gdyż czegoś nie zrobiłem, wbrew przepisom. Z treści wynikało, że to drugi list, tyle że pierwszego naprawdę nie dostałem. Chyba nie był polecony i zaginął. Hm… gdzieś tam drobnym drukiem było o Tylnym Chwaliszewie (nie w treści pisma!), zatem pokojarzyłem wydarzenia sprzed 9 miesięcy i domyśliłem się, że to wykroczenie popełnione na Głogowskiej to moje tylne Chwaliszewo, a Głogowska 26 to przecież siedziba Straży. Dobrze, że jestem w miarę w pełni sił umysłowych i to wszystko z tej biurokracji udało mi się pokojarzyć. Pismo stwierdzało, że jak podam sprawcę, to dostanę mandat na 100 zł i to zakończy sprawę. Sprawcę ujawniłem, mandat otrzymałem, zapłacę.
10 miesięcy!
Trudno się oprzeć wrażeniu, że Straż chciała na początku sprawy zaoszczędzić na wysłaniu listu poleconego i stąd ta cała zadyma z papierem za wycieraczką, który wbrew oczywistym oczekiwaniom nie był mandatem, lecz początkiem drogi Straży Miejskiej Poznania przez mękę.
To co się dziwić, że nie działają?
Tutaj dokończenie.